Leśna apteka
Autor i właściciel tekstu: Administrator strony „Towarzystwo Myśliwskie PKW”
Rośliny wielu gatunków w postaci owoców, kory, liści czy też kłączy korzeni lub też przetworzonych z nich produktów wykorzystywane były od niezmierzonych pokoleń przez ludzi w celu usprawnienia życia, zmniejszenia bólu czy też usunięcia stanów chorobowych i dzisiaj sięgamy do środków homeopatycznych a w naszym przypadku do naturalnych źródeł.
Będąc w lesie czy na polu podczas polowania spotykamy rośliny o których nie zawsze więcej wiemy niż powinniśmy. Wiele roślin posiada właściwości lecznicze na różne rodzaje chorób, my raczej z lenistwa a może z przyzwyczajenie idziemy do lekarza i skarżymy się na to czy na tamto. A ileż to razy siedząc na ambonie obserwowaliśmy zachowanie sarny, dlaczego sarny ktoś zapewne spyta, ponieważ sarna jest tym zwierzęciem które jest raczej łatwe do obserwacji niemal ciągłej. Po pierwsze jest zwierzęciem terytorialnym wiec obserwując ją dziś mamy pewność spotkania jej w dniu następnym lub za kilka dni.
Powracając jednak do zachowania sarny trzeba powiedzieć że zwierze to radzi sobie z wieloma dolegliwościami samodzielnie poprzez wybieranie odpowiednich ziół lub części roślin, które w tym właśnie momencie są im najbardziej potrzebne. Wynika to z potrzeb organizmu na zapotrzebowanie na mikroelementy znajdujące się właśnie w tej a nie w tamtej roślinie.
W Szkocji w pewnym momencie zaobserwowano gwałtowne zmniejszenie się populacji i tak rzadkiej występującej tam populacji małego ptaka. który zakładał gniazda bezpośrednio na ziemi. Okazało się że sprawcami tego działania były jelenie. W okresie wylęgów tych ptaków, jelenie przybywały w rejony występowania jego i wybierały bezpośrednio z gniazd wyklute pisklęta.
Wiele takich i podobnych przyzwyczajeń i szczególnych zachowań opisał w swojej książce Vitus B. Droscher „Reguła przetrwania” wydana nakładem Instytutu Wydawniczego w warszawie w roku 1982.
Vitus B. Droscher, publicysta i literat, urodził sie w 1925 roku w Lipsku. Studiował zoologię, psychologię i elektromechanikę w Hanowerze. Od 1954 roku zajmował się popularyzacją nauki o zachowaniu się zwierząt oraz filozofii zmysłów. Spośród dziewięciu napisanych przez niego książek trzy ukazały się w Polsce: „Instynkt czy doświadczenie”, „Świat zmysłów”, „Cena miłości”, „Reguła przetrwania” w której ukazuje wrodzone i wyuczone sposoby zachowania się, jakimi zwierzęta przezwyciężają zagrożenia ze strony środowiska. Nie omija również tematów związanych z biohawiorystyką. Zaczynając pisać o behawioryzmie zwierząt na pewno na samym początku trzeba by było wyjaśnić, co to w ogóle jest ten behawioryzm? Więc behawioryzm jest to kierunek psychologiczny, który zdecydowanie zaczął się rozwijać w XX wieku. Wykorzystuje wiedzę z badań przyrodniczych do zbadania ludzkiej lub zwierzęcej psychiki.
W książce Droscher’a spostrzegamy wiele wspólnych zachowawczych cech dla zwierząt i ludzi, tak jest na przykład z chęcią zaspokojenia wewnętrznej potrzeby spożycia alkoholu tak u ludzi jaki w przypadku zwierząt na przykład w odniesieniu do słoni i niektórych gatunków małp w tym przypadku pawianów. Takich porównań jest wiele, więc zachęcam do zapoznania się z lektura książki.
Przytoczyłem jedynie dwa gatunki sarnę i jelenia, ale podobne zachowania można byłoby wymieniać w zachowaniu dzików, łosi i drobniejszej zwierzyny występującej w naszych łowiskach również ptaków.
Na przestrzeni lat w Polskiej bibliografii pojawiło się wiele pozycji książkowych, które w bardzo poważny sposób traktują nasze zasoby naturalne w zakresie ziół. W swoich zasobach posiadam pozycje książkową pod tytułem „Ziołolecznictwo”, jest to opracowanie zbiorowe, które ukazało się w okresie, gdy nastąpiła faktyczna akceptacja leków roślinnych, które z pozycji zaledwie tolerowanych środków paramedycznych awansowały na „współpartnerów” chemioterapełtyków. Złożyło się na to wiele przyczyn, ale dwie spośród nich wydają się najważniejsze. Pierwszą było ujawnienie, jak dalece niektóre z ubocznych działań leków syntetycznych są szkodliwe, a nawet groźne dla ludzi, szczególnie dla dzieci, kobiet w ciąży, osób w wieku podeszłym i rekonwalescentów po ciężkich chorobach lub operacjach. drugą okolicznością było to, że nowoczesna medycyna nie poczyniła znaczących postępów w leczeniu wielu chorób przewlekłych, że ma również trudności w opanowaniu niektórych zakażeń endogennych, takich jak biegunki dziecięce, zatrucia pokarmowe lub zespoły czerwonkowe, pomimo wykrycia około 100 tyś. antybiotyków, z czego 150 znalazło zastosowanie w lecznictwie. Jeśli dodamy, że najczęstszą przyczyną zgonów jest od lat choroba krążeniowa oraz nowotwory, to sukcesy medycyny nie wydają się rewelacyjne, jak się powszechnie sądzi, a masowe stosowanie silnie i szybko działających leków syntetycznych niekoniecznie i nie zawsze uznawane jest za cechę nowoczesności.
Ciekawą pozycją książkową jest książka „Historie ziołowe” Mariana Janusz Kawałko wydana nakładem Krajowej Agencji Wydawniczej – Lublin 1986. Autor tej książki w swoim opracowaniu sięga niemal do korzeni historycznych człowieka wykazując silny związek pomiędzy człowiekiem a ziołami przez niego wykorzystywanymi do celów religijnych, leczniczych oraz codziennych czynności związanych choćby z przygotowaniem posiłków, dbaniem o higienę osobistą. Dzisiaj ponownie zwracamy się w stronę ziół, patrzymy na nie w kontekście środków ziołoleczniczych oraz przypraw.
Do produktów naturalnych wymienionych w opracowaniu powyżej tj. olejek miętowy, syrop klonowy oraz miód gryczany które posiadają wiele naturalnych elementów mineralnych nie występujących w innych produktach spożywczych produkowanych w sposób masowy, jest jeszcze wiele innych mniej lub bardziej znanych produktów, jednak chciałbym skupić się nad nie wykorzystywanym w dzisiejszych czasach a tak popularny w dawnych wiekach substytut diety jakim jest sadło niedźwiedzie*, sadło borsucze* czy też skrom bobrowy*. Naturalne metody lecznicze opisywane były niejednokrotnie w książkach, choćby w nie lubianej tak bardzo szkolnej lekturze autora Henryka Sieniewicza „Krzyżacy”* w Rozdziale XIV, str 126, wers 33 – 37 czytamy, cytat:„(…)Jagienka zaś, idąc na przedzie, mówiła: Prędko teraz Maćko wyzdrowieje, bo na rany nie masz nad niedźwiedzie sadło do środka, a bobrowy skrom na wierzch. Za jakie dwie niedziele na koń będzie siadał (…)”
Pisząc o „Leśnej aptece” należy chociaż wspomnieć o tych bardziej znanych i popularnych lekarstwach uzyskiwanych z owoców lasu. Nalewka z kasztana jest doskonałym tego przykładem ponieważ już niemal zapomniana a jednak w niektórych domach przygotowywana każdego roku niemal od pokoleń.
Nalewka z kasztanów jest świetna na reumatyzm, oparzenia, odmrożenia, na poprawę krążenia krwi w skórze (np. pajączki na łydkach, żylaki, obrzęki), ubytki naskórka, na stany zapalne żołądka i jelit oraz na ułatwienie wydalania moczu przy przeroście prostaty.
Rzeczy, których potrzebujesz:
1.) 50 g suszonych kwiatów kasztanowca (dostępne w sklepie zielarskim), 50 g suszonych kasztanów lub 100 g młodych niedojrzałych kasztanów, 1 l wódki.
2.) Kasztany pokrój na małe kawałki zaś kwiatki rozkrusz palcami i przełóż do dużego (około 1,5 l) słoika.
3.) Całość zalej litrem wódki i odstaw na dwa tygodnie (10-14 dni). Przez ten czas kilka razy potrząśnij słoikiem.
4.) Po upływie dwóch tygodni przecedź zawartość słoika przez gazę i przelej do ciemnej, szklanej butelki. Przechowuj w
ciemnym i chłodnym miejscu.
Zastosowanie:
W przypadku reumatyzmu, oparzeń, odmrożeń czy poprawy krążenia należy smarować nią bolące miejsca. W przypadku zapalenia żołądka lub jelit należy nalewkę pić przez 30 dni, trzy razy dziennie po 40 kropli. Picie nalewki w wyżej podanych dawkach ułatwia również wydalanie moczu przy przeroście prostaty.
Na półkach z książkami zauważamy również wiele innych opracowań choćby „Jadalne owoce leśne” 1988 autorstwa prof. dr Wiesława Grochowskiego, „Zbieramy zioła” 1986 autorstwa J. Kwaśniewskiej oraz K. Mikołajczyka. Jednak chciałbym się skupić na książce „Rośliny lecznicze i bogate w witaminy” 1982 autorstwa P. Czikow oraz J. Łaptiew. Trudno byłoby przecenić rolę, jaką odgrywają w naszym życiu rośliny lecznicze i bogate w witaminy. Organizm człowieka nie syntetyzuje większości witamin, a są one niezbędne każdego dnia i w każdej porze roku. Szkorbut, krzywica, choroba beri-beri i „kurza ślepota” maja wspólna przyczynę – niedobór jednej z witamin. Obecnie rolnictwo i przemysł farmaceutyczny całkowicie zaspakajają zapotrzebowanie ludności na podstawowe witaminy. Udział preparatów pochodzenia roślinnego leczeniu schorzeń sercowych, sercowo – naczyniowych żołądkowo – jelitowych i nerwowych oraz chorób wątroby i nerek wynosi 80 – 90 %. Jak dowiodło doświadczenie, preparaty sporządzone z roślin są najbezpieczniejsze i rzadko wywierają dostrzegalne działania uboczne.
Nasze lasy i parki obfitują w wiele zapomnianych gatunków roślin z jadalnymi owocami, które możemy użyć do win, nalewek i różnych przetworów. Ich owoce są bogactwem witamin i innych składników potrzebnych do zdrowego odżywiania się. Wiele owoców ma właściwości lecznicze, dlatego na pewno warto korzystać i wiedzieć o naszym naturalnym bogactwie.
Wcześniej starałem się wymienić chociaż kilka pozycji książkowych z ich olbrzymiej ilości znajdujących się na pólkach naszych biblioteczek domowych, dzisiejsza jednak technika komputerowa i postęp w tej dziedzinie umożliwia korzystanie z dobrodziejstwa internetu i tu znalazłem stronę godną polecenia opisująca stare przepisy kulinarne w których stosowane zioła już niestety zapomniane w naszych kuchniach, współczesne przepisy, techniki prezentacji i serwowania dań i oczywiście to co najważniejsze opisy ziół i przypraw, nie jest to reklama strony choć na to wygląda, jest to po prostu dobrze „skrojona” strona godna polecenia a zawarte w niej przepisy dobre zastosowania a co najciekawsze podane są na stronie kaloryczne wartości potraw .
Bogactwo flory „ku pożytkowi ludzkiemu stworzone” – wcześniej starałem się pokazać bogactwo roślin ich medycznego wykorzystania, teraz chciałbym skupić się jedynie nad ich aromatem, smakiem i doznaniami, które rośliny w połączeniu z alkoholem człowiekowi służą, łechcąc nasze podniebienia oraz obdarowując nas swym wyśmienitym aromatem niczym najlepszymi perfumami. Przytoczę tu tekst dr Grzegorza Russaka, który jako mistrz w swojej dziedzinie najlepiej swymi słowami się wypowie, ale to za chwilę.
Skąpe piśmiennictwo w zakresie toksykologii roślin oraz nie zawsze posiadaana wiedza dotycząca dobrej a nawet doskopnałej znajomości roslin nie pozwala na ogoł na ferowanie arbitralnych opinii co do szkodliwości wielu roślin których chciało by sie użyć dla produkcji własnych , domowych aromatycznych nalewek. Tym samym zachęcam do skorzystania z doskonałej książki autorstwa Jerzego Mowszowicza "Przewodnik do oznaczania krajowych roslin trujacych i szkodliwych" wydany nakładem 30 000 egzemplarzy Państwowego Wydawnictwa Rolniczego i Leśnego w Warszawie w roku 1982. Autor tej pozycji uważa, że warto zwrócić uwagę, również na te rośliny, które, pomimo że nie są powszechnie uznawane za trujące, mogą powodować zarówno u człowieka, jak i zwierząt gospodarskich, objawy chorobowe. Dlatego też w książce Jerzego Mowszowicza, mającej formę przewodnika, oprócz roślin trujących autor opisał również gatunki roślin silnie szkodliwych lub podejrzewanych o właściwości trujące.
Dlatego jeszcze raz polecam z całą odpowiedzialnościa tego słowa by zapoznać się z tą książką w celu większego pogłębienia wiedzy w zakresie roslin i ziół stosownych do produkcji nalewek domowych.
Przewodnik zawiera opisy około 400 gatunków roślin, zgodnie z układem systematycznym W. Rothmalera (Excursionsflora, 1972). Rozpoznawanie roślin powinny ułatwić szczegółowe klucze oraz zamieszczone w książce ilustracje.
Szkodliwość substancji trujących rozpatrzono z punktu widzenia lekarskiego, weterynaryjnego oraz ogólnogospodarczego. Części tekstu, omawiające takie zagadnienia, jak ważniejsze składniki chemiczne, objawy zatrucia, właściwości lecznicze, zastosowanie w weterynarii, działanie toksyczne — opracowano na podstawie dostępnej literatury krajowej i zagranicznej.
Tekst autorski Grzegorza Rusaka
W początkach naszej państwowości Polacy pijali głównie piwo. Jeden z Piastów nie poszedł na Wyprawę Krzyżową, gdyż nikt nie mógł mu zapewnić codziennych dostaw piwa; a jak tu wojować, jak nie ma polewki piwnej na śniadanie.
W czasach Pierwszej Rzeczypospolitej oprócz piwa pijano: miody sycone, wina, najczęściej węgierskie, zwane węgrzynami, araki (liczne kontakty ze światem orientalnym), ale przede wszystkim polską specjalność – nalewki, w tym miody litewskie, dziś tak często mylone z syconymi.
Ludzie ubodzy pijali czystą wódkę zwaną okowitą, z której w zasobnych domach wyrabiano nalewki. Każdy dom, szczególnie na Kresach, mieszczański, szlachecki czy magnacki, posiadał swoje pilnie strzeżone przepisy na najlepszą wiśniówkę, tarninówkę, dereniówkę, jarzębiak, śliwówkę, morelówkę, orzechówkę, piołunówkę, na liczne nalewki ziołowe na miodzie lub plastrach miodu, z dodatkiem ziół i różnych owoców świeżych i suszonych, zwanych miodami litewskimi. Nalewki te miały od 30 % do 75 % czystego alkoholu. Czas od nalania okowity na owoce i zaszpuntowania beczki do pierwszego zlewu wahał się od trzech miesięcy do trzech lat. Często owoce były zawieszone nad spirytusem. Beczki przechowywano w piwnicach, wystawiano na słońce lub zakopywano w ziemi. W późniejszych czasach nalewki nastawiano w gąsiorach szklanych. Z nalewkami postępowano podobnie jak Francuzi ze swoimi koniakami czy Szkoci z whisky. Były one mieszane według przepisów znanych tylko wtajemniczonym. Po rozlaniu nalewek do butelek czekano z pierwszą degustacją pół roku. W ten sposób powstawały trunki, których przyjemność picia była nie mniejsza niż delektowanie się wspaniałym winem. Cóż warte byłoby staropolskie biesiadowanie bez nalewek. Nalewki były jak wina: słodkie, wytrawne, półwytrawne, słabe i bardzo mocne (do 75 % alkoholu), a gama smaków dużo bogatsza. Tak, więc układając menu przyjęcia proponowano na przykład kieliszek piołunówki na apetyt, wytrawnej morelówki do indyka, wiśniówki do pieczeni z dzika czy jelenia, tarninówki do pasztetu z zająca, kieliszek nalewki z czarnej porzeczki do kaczki. I tak dobierano trunki do smaków sosów, potraw, kończąc przyjęcie deserami, czyli fetami, do których podawano nalewki półsłodkie i słodkie. Orzechówka nieomal ratowała życie po przejedzeniu a opowieści po polowaniu nie miałyby swojej siły wyrazu bez pucharu miodu litewskiego czy dereniówki. Nalewki to trunki ze względu na swoje walory smakowe bardzo chętnie pijane przez panie i kieliszek nalewki babuni pijany do kawy uprzyjemniał niejedno spotkanie towarzyskie.
Nalewki są typowo polską specjalnością. Nie ma nawet w słownikach tłumaczenia słowa „nalewka” na język angielski, chociaż za nalewkę należy uznać dżin. Po łacinie nalewka to „tinktura”, tak dobrze znana każdemu aptekarzowi, gdyż tak przyrządza on lecznicze wyciągi alkoholowe z ziół.
A więc apteczka domowa to początek kariery tych trunków. Staropolska nalewka to połączenie działania alkoholu z leczniczym czy profilaktycznym działaniem wyciągów alkoholowych z owoców i ziół. Termin „nalewka”, jako dobro narodowe powinien być prawnie chroniony, jak nazwa „szampan” we Francji, aby nie można było w naszym kraju sprzedawać napojów alkoholowych, które z prawdziwymi staropolskimi nalewkami oprócz nazwy nie mają nic wspólnego. Powstają w ciągu kilku dni z soku i alkoholu oraz wiedzy technologów żywności o barwnikach i sztucznych dodatkach smakowych. Jarzębiak był chętnie pijany gdy produkowano go z jarzębiny, a po zmianie sposobu produkcji na „nowoczesny” zniknął z rynku.
Nalewki to klucz do sukcesu polskiej gastronomii i turystyki. Powinny stać się one dla nas tym, czym jest whisky dla Szkocji, koniak czy szampan dla Francji, czy metaksa dla Grecji. Do takiego stwierdzenia upoważniają pięcioletnie doświadczenia podawania tego staropolskiego trunku w restauracjach Domu Polonii w Pułtusku.
Dziś prawdziwe nalewki spotyka się bardzo rzadko, powstają w naszych domach zgodnie z wielowiekową tradycją. I tak słynna dereniówka księdza proboszcza, tarninówka wujka Antoniego, orzechówka, cytrynówka i śmietanówka dziadka Tadka jest tematem barwnych opowieści w czasie spotkań towarzyskich, niestety wyjątkowo połączonych z degustacją.
Wielkim grzechem w stosunku do przyszłych pokoleń byłoby zaprzepaszczenie szansy, jaką daje odtwarzanie nalewek, prawdziwych miodów syconych, które powinny wrócić w całym swoim bogactwie po długich latach nieobecności na polskie stoły, wypierając z nich czystą wódkę, czego państwu i sobie serdecznie życzę.
Polska kuchnia myśliwska, jak to wszystko, co wiąże się z myśliwskim biesiadowaniem, byłoby czymś bardzo biednym i niepełnym bez nalewek. Nalewki w całym swoim bogactwie odmian i rodzajów są ściśle związane z obszarem I Rzeczypospolitej wielu narodów, potężnym państwie „od morza do morza”. Na potwierdzenie tego niech posłuży fakt, że próżno szukać w słownikach polsko-angielskich słowa nalewka o czym już wspomniałem wcześniej. Słowo to jest jednak bardzo dobrze znane w języku białoruskim, ukraińskim, rosyjskim, litewskim, no i oczywiście polskim. W dawnej Polsce pijano dużo piwa, miodów syconych i nalewek.
Nalewki ziołowe i owocowe na miodzie czy plastrach miodu z dodatkiem wonnych ziół i owoców świeżych czy suszonych, które długo dojrzewały w dębowych beczkach zawierały powyżej 50% alkoholu, powszechnie nazywano je miodami litewskimi. Często alkohol do ich robienia był destylatem miodów syconych. Dziś te trunki są bardzo często mylone z miodami syconymi (dwójniakiem, trójniakiem, półtorakiem), których nazwy biorą się z proporcji wody do miodu przed fermentacją.
Nalewki owocowe, w przeciwieństwie do miodów litewskich były zawsze słabsze, miały moc 20-30%. W nalewkach zawiera się mądrość naszych przodków, którzy dobierali je do potraw tak jak inne narody wina. Tak więc wznosząc toast nalewką „na zdrowie” wypełniamy to pojęcie treścią, gdyż oprócz alkoholu w napoju jest wszystko to, co zawierają owoce i zioła czy miody, a co jest cenne dla naszego zdrowia. Nalewka jest według mnie najwyższą formą szlachetnych trunków. Trudno doszukać się smaku nawet w najbardziej gatunkowej, czystej wódce, a w nalewce jest przecież odwrotnie.
Drodzy Koledzy! Zbliża się czas zbioru surowców. Tym, którzy chcą tak jak tradycja karze, stworzyć w swoim domu dzieło sztuki: najlepszą nalewkę, z którą przejdą do historii (przynajmniej swojej rodziny i znajomych), proponuję już zacząć zbieranie i kolekcjonowanie cennych surowców.
Podzielę się z Kolegami moim doświadczeniem w robieniu nalewek. Wiedza ta w mojej rodzinie przechodziła z pokolenia na pokolenie. Mnie przekazała ją moja najukochańsza babcia Stefania. Nalewki bardzo pasują do polskiego charakteru, gdyż bardzo rzadko można zrobić drugi raz dokładnie taką samą nalewkę. Warunkiem sukcesu jest poznanie i stosowanie zasad, które obowiązują w tworzeniu się tego napoju Bogów.
I zasada
Owoce do nalewek muszą być bardzo dojrzałe, niezależnie od tego czy jest to wiśnia czy jarzębina. Dobrze jest po wymyciu owoce zamrozić zanim zalejemy je alkoholem. Dlatego możemy je zebrać wcześniej i kolekcjonować w zamrażarce. Najsmaczniejsze nalewki udaje się zrobić z owoców bardzo prymitywnych odmian, np. nalewkę wiśniową z maleńkich wiśni z wysokich, starych drzew. Nie nadają się na nalewkę owoce z importu np. morele, jak również owoce, które są wytworem nowoczesnych „technologii ogrodniczych”.
II zasada
Wtedy, kiedy robimy nalewki wytrawne i nie stosujemy miodu czy syropu cukrowego i przygotowane owoce zalewamy alkoholem w szklanym balonie lub dębowej beczce, nie możemy stosować większej procentowości alkoholu jak 60-65%. W przeciwnym przypadku przy zalaniu owoców, np. spirytusem nie będzie pełnej ekstrakcji. Najlepiej wymieszać wódkę ze spirytusem pół na pół i takim alkoholem zalać uprzednio zamrożone owoce. Owoce powinny zajmować ¾ objętości naczynia (beczka, balon), w którym robimy nalewkę. Tak zaczyna powstawać każda wytrawna nalewka owocowa, np. z wiśni, dereni, czarnej porzeczki, tarniny, mirabelki czerwonej, moreli, aronii i inne.
W przypadku owoców pestkowych (wiśnia) dobrze jest je wydrylować, a pestki zalać w innym naczyniu alkoholem 25%-ym. Czas dojrzewania takiego nalewu to okres 1-3 miesięcy. Wszystko zależy od temperatury – im temperatura wyższa tym czas krótszy.
Po zlaniu I nalewu i po zlaniu II nalewu z pestek, owoce, które pozostają, albo delikatnie przesypujemy cukrem lub polewamy miodem, odstawiamy na 1 miesiąc. Niecierpliwi mogą owoce shomogenizować i wycisnąć lub odwirować. W ten sposób uzyskamy III nalew mniej lub bardziej słodki. Jeśli będziemy chcieli uzyskać nalewkę o większej procentowości alkoholu, część owoców należy wtedy zawiesić w gazie w szczelnym naczyniu nad spirytusem, wlewając do niego najpierw tyle szklanek spirytusu, jaką naczynie ma pojemność, np. balon 10-litrowy – 10 szklanek, dawniej kwaterek. Następnie przez otwór wpuszczamy gazę i wsypujemy owoce, ale tylko tyle, aby spirytus, który zwiększy swoją objętość o ich sok, ich nie dotykał. Korkujemy szczelnie, okręcamy folią lub zalewamy lakiem i czekamy około 1 miesiąca. Po miesiącu alkohol będzie miał intensywny smak, kolor i zapach owoców. Będzie bardzo mocnym IV nalewem.
Można w przypadku owoców miękkich z nalewu używać ich do bejcowania mięsa, do sporządzania kremów, posypane cukrem pudrem np. morele są same w sobie wykwintnym dodatkiem do deserów. Niektórzy wyciskają je lub odwirowują i uzyskują V nalew.
A teraz czeka nas to, co przy produkcji whisky nazywa się blendowaniem, bo przecież najbardziej znakomite gatunki whisky powstają przez mieszanie gatunków malt, czyli whisky 1-smakowych. Rozpoczynamy tworzenie, według swojego gustu, najczęściej na bazie I nalewu, bo jest go najwięcej swojego smaku. Mając do dyspozycji różne nalewy do nas będzie należało ich wymieszanie i uzyskanie pożądanego smaku przez dobranie odpowiednich proporcji. Można przecież tą metodą mieć nalewkę mocną lub słabą, mniej lub bardziej słodką, lub całkowicie wytrawną, a także likier.
Po wymieszaniu, w tylko nam znanej proporcji nalewów, zasada mówi: rozlać do butelek, szczelnie zakorkować i leżakować najmniej 6 miesięcy (wiem, że to bardzo trudne). Pozostałość po naszej produkcji – owoce – w przypadku wiśni, czarnej porzeczki czy moreli można używać do bejcowania dziczyzny, sporządzania sosów, ciast, czy deserów. Najsmaczniejsze są połówki moreli. Tak, więc robienie nalewek pozwala na spożytkowanie owoców do końca – jest to technologia bezodpadowa.
Dr Grzegorz Russak
Tekst umieszczony na stronie za zgodą autora.