top of page
Zdjęcie autoraAdministrator

Strzyżaki (Lipotena spp.) móchówki, prawie jak kleszcze


Jesień to szczególna pora roku, w czasie której przyroda obdarza nas bardzo wieloma wspaniałościami. Najłatwiej o nie w lasach, szczególnie gdy panuje ładna pogoda. Piękne, kolorowe liście, zarówno te opadłe, tworzące iście królewski dywan, jak również te, które tkwiąc jeszcze na gałęziach, chyboczą się na lekkim wietrze. Grzyby, jagody i inne dary lasu zachęcają do ich zbierania, zaś dzieci mają wielką uciechę z kasztanów. Wszystko to sprawia, że aż się chce spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Taa, wszystko ładnie pięknie, do chwili, gdy nie pojawią się pewne małe, ale wyjątkowo dokuczliwe owady. Na pierwszy rzut oka do złudzenia przypominają kleszcze, jednak w przeciwieństwie do nich mają skrzydła… przynajmniej do chwili, gdy wylądują na zwierzęciu, albo człowieku. Co się z nimi dzieje dalej? O tym w dalszej części tekstu.


Lipoptena cervi i Lipoptena fortisetosa

Dokładnie. W naszym kraju żyją dwa gatunki strzyżaków. Pierwszy z nich, czyli strzyżak jelenica (znany też jako strzyżak sarni), jest najbardziej znany z nich wszystkich. Często pojawia się zresztą w książkach z owadami, więc nie ma w tym nic dziwnego. Drugi, L. fortisetosa, niestety nie ma polskiej nazwy i jest dużo mniej znany, niż jego kuzyn, nawet entomologom, którzy dopiero od kilku lat badają dokładne rozmieszczenie tego gatunku w naszym kraju. Pierwszy raz stwierdzono go w województwie dolnośląskim, a miało to miejsce w 1989 r. Wcześniej, w naszym kraju obserwowano wyłącznie L. cervi. Co do L. fortisetosa, to sprawa z jego występowaniem w naszym kraju jest o tyle ciekawa, że jego ponowna, oficjalna obserwacja miała miejsce dopiero w latach 2007-2012, tym razem w północno-wschodniej i południowej Polsce. Nie musi to oznaczać, że wcześniej go nie było, ale nie da się ukryć, że w ostatnich latach jest go szczególnie dużo, również w innych częściach naszego kraju. Jasno możemy z tego wywnioskować, że L. fortisetosa nie jest rodzimym gatunkiem, lecz obcym, przybyłym najpewniej z kierunku wschodniego, ponieważ jest typowy dla azjatyckiej fauny. Do tego możemy go też uznać za gatunek inwazyjny, gdyż tempo jego rozprzestrzeniania się po Polsce jest naprawdę imponujące. Wiele osób, które dopiero w ostatnich latach odkryły u siebie duże ilości tych muchówek, z pewnością może to potwierdzić.


Oba gatunki są do siebie bliźniaczo podobne, a na 100% można je rozróżnić dopiero pod mikroskopem stereoskopowym, licząc włoski na śródpiersiu (pomijając te po obu stronach szwów, u L. cervi jest ich od 21 do 29, natomiast u L. fortisetosa tylko od 5 do 9), oraz porównując rozmiary głaszczków (u tego pierwszego są tak samo długie co głowa, u tego drugiego o połowę krótsze). Sami przyznacie, że to bardzo subtelne różnice między nimi, ale jest jeszcze jedna. Może nie jest ona aż tak bardzo pewna, ale za to dostrzegalna gołym okiem. Strzyżak jelenica mierzy od 4,1 do 4,9 mm. Jego kuzyn jest wyraźnie mniejszy i osiąga od 2,9 do 3,6 mm. Przy odrobinie doświadczenia można je mniej więcej rozróżnić na tej podstawie, choć jak wspomniałem wcześniej, mimo wszystko nie jest to najpewniejsza metoda.


Przystosowanie do pasożytniczego trybu życia

Standardowo w tym momencie powinienem przejść do opisu wyglądu, jednak uznałem, że znacznie ważniejsze jest przyjrzenie się ich przystosowaniom, które sprawiają, że są tak bardzo dokuczliwe.

Na początek zacznę od tego, że ich ciała są grzbietobrzusznie spłaszczone i to naprawdę mocno. W całości pokrywają je wytrzymałe, skórzaste, chitynowe pancerzyki. Jak bardzo wytrzymałe, mogą zaświadczyć osoby, które próbowały rozgnieść któregoś z nich między palcami… zapewniam, że to nie takie proste, jak mogło by się zdawać. I oto im zresztą chodzi. Pasożyty zewnętrzne, pokroju kleszczy, pcheł czy właśnie strzyżaków, często mają silną budowę ciała, która wraz z wytrzymałą powłoką pozwala im zminimalizować uszkodzenia, powstałe w wyniku działania mechanizmów obronnych ich żywicieli. Innymi słowy drapanie, gryzienie czy ocieranie się o pnie, nie jest wobec tych muchówek skuteczną bronią.


Innym ciekawym przystosowaniem jest budowa ich odnóży. Konkretnie chodzi mi o zakończenia ich stóp, na których znajdują się pazurki czepne. To właśnie dzięki nim, strzyżaki potrafią się wczepić w sierść albo włosy żywiciela, dzięki czemu bardzo trudno jest je z pomiędzy nich wyplątać. Pełnią więc podobną funkcję, co mocny, chitynowy oskórek, czyli utrudniają pozbycie się ich.


W przeciwieństwie do wielu innych pasożytów, strzyżaki są wyposażone w skrzydła. Mimo to, nie są długodystansowcami, bo i też L. fortisetosa pokonuje najwyżej 50 metrów, zaś jego większy kuzyn pewnie niewiele więcej. Kiedy jakiś strzyżak wyląduje na żywicielu, jego skrzydła natychmiast się odłamują. Dlaczego? Ponieważ utrudniły by poruszanie się między sierścią żywiciela, a bez nich jest mu zdecydowanie łatwiej. Kiedy pasożyt znajdzie już odpowiednie miejsce, może się wkłuć za pomocą silnego aparatu gębowego typu kłująco-ssącego. Do tego można jeszcze dołożyć małe rozmiary ciała oraz brązowe, maskujące ubarwienie (które utrudnia żywicielowi wypatrzenie go na swoim ciele) i mamy idealny przykład pasożyta zewnętrznego.


Gdzie je można spotkać?

Lasy. Tak można krótko odpowiedzieć na to pytanie. Przeważnie wybierają sobie ich obrzeża, ale także leśne ścieżki (zwłaszcza te wydeptane przez zwierzynę) i ich okolice. Z własnego doświadczenia mogę napisać, że strzyżaki miewają swoje „ulubione” miejsca, w których potrafią występować wręcz masowo. Kiedy się na takie trafi, praktycznie nie ma szans, aby przejść przez nie i nie spotkać choćby jednego, chodzącego po ciele lub ubraniu. Takie miejscówki mogą mieć różną szerokość. Bywają małe kilku- kilkunastometrowe, ale zdarza się też tak, że oblegają dosłownie całą ścieżkę. Szczególnie chętnie wybierają miejsca zacienione. Nie muszę chyba dodawać, że występują praktycznie w całej Polsce.

Lipoptena fortisetosa pojawia się już w czerwcu i jest aktywny do września. Strzyżak jelenica natomiast pojawia się w sierpniu i jest obserwowany do końca września. W czasie cieplejszych jesieni, okres występowania obu gatunków może się jednak przeciągnąć do października, a nawet listopada. Z moich osobistych obserwacji wynika, że w trakcie jesieni, dużo łatwiej jest jednak spotkać strzyżaka jelenice.


Tryb życia


Życie obu strzyżaków przebiega w zasadzie tak samo i opiera się na tym, aby czym prędzej znaleźć żywiciela. O dziwo jednak, to nie ludzie są ich ulubieńcami, lecz zwierzyna leśna, głównie jelenie, sarny oraz łosie. Inne zwierzęta, oraz nas, atakują głównie przez przypadek. Dzieje się tak, ponieważ siedzące na roślinkach, lub unoszące się w powietrzu strzyżaki nie są do końca pewne, jakie stworzenie obok nich przechodzą, dlatego rzucają się na wszystkie jak leci (czyli metoda na chybił trafił). Oczywiście, tak samo jak inne pasożyty, również one mają swoje sposoby, by wykryć, że w ogóle coś się w ich pobliżu znajduje. Prawdopodobnie, tak samo jak komary wyczuwają wydychany z płuc dwutlenek węgla, który naprowadza je na trop. Co ciekawe, przydaje im się również wzrok. Strzyżaki bowiem atakują głównie zwierzęta o ciemnym umaszczeniu, co stanowi swego rodzaju selekcję, pozwalającą im ograniczyć pechowe wybory. W momencie, gdy strzyżak zdecyduje się zaatakować wybrane przez siebie stworzenie, lepiej dla niego, by trafił na to właściwe. Kiedy tak się stanie, wówczas jego skrzydła niemal natychmiast się odłamują, po czym poszukuje odpowiedniego miejsca i wbija kłujkę, by wysysać tyle krwi, ile mu potrzeba. Jeśli wybrał źle, wówczas dobrze dla niego, gdy szybko się zorientuje i odleci. Jeśli się bowiem rozpędzi (a często tak właśnie bywa), siądzie na nim i zgubi swoje skrzydła, wówczas nie będzie dla niego żadnego odwrotu. Jedyne co go czeka, to śmierć, ponieważ nie będzie mógł znaleźć odpowiedniego pokarmu, a bez skrzydeł nie odleci i nie zmieni żywiciela na bardziej odpowiedniego (innymi słowy przystosowanie, które ma przynosić mu korzyć, bywa też czasami zgubne). No dobrze, wiemy jakie zwierzęta atakują, ale co z ludźmi?


Jak się okazuje, nie jest to wcale prosta sprawa. Co do tego, że strzyżaki siadają na ludziach nie ma żadnych wątpliwości, w końcu sam tego doświadczam i wy pewnie też. Atak, to jedno, ale kąsanie, to już zupełnie inna sprawa. Większość publikacji, którymi dysponuje (linki do nich znajdują się na końcu tego artykułu) jasno stwierdza, że muchówki te kąsają ludzi i chociaż różnią się co do tego, czy takie ukąszenia są bolesne, czy nie, to jednak dzięki relacjom wielu osób, możemy przyjąć, że owszem, ukąszenia strzyżaków faktycznie są bolesne. Jakby tego było mało, takie ukąszenia mogą skutkować stanem zapalnym skóry oraz powstawaniem charakterystycznych grudek (utrzymujących się od 2 do 3 tygodni) i towarzyszącego im świądu. Niektóre źródła podają również takie objawy, jak miejscowy obrzęk, czy nawet reakcja alergiczna, choć to ostatnie występuje raczej u większego narzępika końskiego, o którym wspomnę pod koniec artykułu.


Co jednak ciekawe, np. Pan Kozłowski w książce „Owady Polski” podaje, że dla strzyżaków krew ludzka jest niejadalna, a skoro tak, to w ogóle nie powinny jej ruszać. Osobiście powinienem się zgodzić z większością, czyli z licznymi publikacjami oraz ze słowami osób, które komentują ten artykuł, ale… sam nie mogę z czystym sumieniem napisać, że strzyżaki kąsają ludzi, a w każdym razie nie wszystkich, ponieważ mimo moich licznych wizyt w lasach, mimo tego, że nie raz, nie dwa oba gatunki strzyżaków obsiadały mnie wręcz masowo, to jeszcze nigdy, w całym swoim życiu, nie zostałem przez nie pokąsany! Po prostu siadają na mnie i łażą, ale po chwili odlatują, lub zaplątują się włosy, gdy już zdążyły odłamać swoje skrzydła, i na tym się kończy. Żadnego ukąszenia! Jest to też o tyle ciekawe, że inne, krwiopijne muchówki (komary, jusznice deszczowe), lubią mnie aż nadto. Dlaczego więc tak jest? Trudno mi powiedzieć, a jedyne nasuwające mi się wytłumaczenie jest takie, że strzyżaki kąsają tylko część osób, natomiast inne, z jakiegoś powodu, są im zwyczajnie nie w smak.


Jeśli strzyżak już kogoś ukąsi, to czy powinien się obawiać, że np. zarazi się jakąś chorobą? Cóż, odnośnie tej kwestii, także mam sporą rozbieżność swoich źródeł. Większość z nich (z wymienionym przeze mnie „Atlasem owadów” na czele) twierdzi, że strzyżaki nie przenoszą żadnych chorób. Fińska publikacja, wspomina jednak, że mogą zarażać groźnymi drobnoustrojami. Jak więc jest naprawdę? Rozstrzygający może być artykuł w „Medycynie Weterynaryjnej,” do którego link znajduje się na końcu tekstu. Możemy w nim znaleźć informacje, że strzyżaki są wektorami dla bakterii z rodzaju Anaplasma (odpowiedzialnych za chorobę anaplazmozę), oraz z rodzaju Borrelia, wywołującą dobrze nam znaną boleriozę. Artykuł jasno jednak zaznacza, że nie ma wcale pewności, czy strzyżaki mogą przenosić te bakterie do organizmu żywiciela. Wiąże się to z tym, że strzyżaki pożywiają się tylko raz w życiu, a bakterie Borrelia pojawiają się u nich dopiero wtedy, gdy wypiją zarażoną nimi krew żywiciela, nie wcześniej (jest więc inaczej niż u kleszczy, które pożywiają się kilka razy w życiu)! Później natomiast nie mają okazji, by przekazać wspomniane bakterie dalej, bo zwyczajnie nie potrzebują kolejnego posiłku. Wyjątkiem może być jednak sytuacja, gdy mamy kontakt z martwym jeleniem, czy sarną. Wówczas może się zdarzyć, że żerujący strzyżak opuści ciało żywiciela i zdecyduje się przenieść na nowego żywiciela, by uzupełnić brakujący zapas krwi.


Generalnie, nie musimy się więc obawiać, że zarazimy się od strzyżaków jakąś chorobą, chociażby boreliozą. Wyjątek, mogą stanowić np. myśliwi, którzy powinni być czujni przy oprawianiu zwierzyny, jednak i w tym przypadku ryzyko nie jest jakoś specjalnie duże, ponieważ nie wszystkie badania potwierdzają obecność bakterii Borrelia u strzyżaków, więc nawet jeśli się u nich trafia, to można śmiało przypuszczać, że są to nieliczne, pojedyncze przypadki.


Dobrze, skupmy się teraz na ich rozmnażaniu. To odbywa się wyłącznie na prawdziwych żywicielach, czyli sarnach, jeleniach i łosiach. Na szczęście, na człowieku nigdy czegoś takiego nie stwierdzono. Jeśli chodzi o kopulację, to nie mam na jej temat zbyt dużo danych, ale podejrzewam, że nie trwa krótko (podobnie jest u niektórych kuzynów strzyżaków). Wiem natomiast, że po jej zakończeniu samiczka przystępuje do składania… larw! Pisze serio. Samica składa na żywicielu w pełni wykształcone larwy, które niemal natychmiast, bez pobierania żadnego pokarmu, przepoczwarczają się i spadają na ziemię. Jak to możliwe? Samica jest jajożyworodna. Oznacza to, że zarówno jajeczka jak i większa część życia larw, mają miejsce wewnątrz organizmu samicy. Dzięki temu jest wstanie złożyć od razu w pełni wykształcone, gotowe do przepoczwarczenia się larwy. Czy z poczwarek wylęgają się równie szybko, co z „brzuszka” mamusi? No nie zupełnie. Najpierw zimują, ukryte w ściółce leśnej, później zaś czekają cierpliwie aż do pierwszego miesiąca, w którym pojawiają się dorosłe muchówki. W ciągu roku rozwija się tylko jedno pokolenie.


Jak się uchronić przed strzyżakami?

Oto pytanie, które zadają sobie wszyscy miłośnicy spędzania czasu na świeżym powietrzu… ze mną włącznie. Póki co, nie znalazłem skutecznego sposobu na ich odpędzenie. Nie działają na nie żadne środki chemiczne, służące do odstraszania komarów. Można się rzecz jasna stosownie ubrać na wypad do lasu, ale nawet to nie pomaga, gdyż potrafią bardzo długo łazić po ciele i bez problemu wciskają się w najmniejsze szczeliny. Pewną wskazówką może być tutaj kolor ubrania, ponieważ fińska publikacja podaje, że jasne, zwłaszcza białe ubranie, wpływa na zmniejszenie ataków z ich strony, bo i też jak pamiętacie, strzyżaki preferują zwierzynę o ciemnej sierści, więc ubiór o przeciwnej barwie może być jakimś rozwiązaniem (szczególnie jeśli chodzi o górną część garderoby, ponieważ wg tej samej publikacji, najchętniej atakują od pasa w górę). Od razu jednak zaznaczam, że nie ma żadnej gwarancji, że ta metoda będzie zawsze skuteczne, zwłaszcza przy bardzo dużej liczbie tych muchówek.


Wiem, wiem, pomyślicie sobie, że skoro mnie nie kąsają, to nie muszę się ich obawiać, ale… przyznam szczerze, to nie jest przyjemne, kiedy wczepiają się swymi pazurkami we włosy, lub wchodzą do uszów, nosa czy oczu. Pomijając więc kwestie ich gryzienia, lub nie, sama ich obecność, zwłaszcza liczna, bywa wystarczająco uciążliwa.


Niestety, obawiam się, że jedyne, co można zrobić w sytuacji spotkań z nimi, to po prostu przyzwyczaić się do nich, tak to już zrobiłem klika lat temu. W końcu, takie są „uroki” spędzania czasu w lesie i jeśli naprawdę kochamy go odwiedzać, zwłaszcza w czasie pięknej, złotej jesieni, to nie przeszkodzą nam w tym, nawet całe chmary strzyżaków.


Narzępik koński (Hippobosca equina)

Na koniec mały bonus ode mnie. Jeśli już wcześniej czytaliście ten artykuł, to zapewne zauważyliście, że trochę zmieniłem jego konstrukcję i styl. Uznałem, że to również dobra okazja, by wspomnieć o bliskim krewniaku strzyżaków, który również potrafi dać się we znaki.


Narzępik koński, jest blisko spokrewniony ze strzyżakami i tak jak one należy do rodziny narzępikowatych (Hippoboscidae). Na pierwszy rzut oka jest do nich bardzo podobny i podejrzewam, że często bywa z nimi mylony, szczególnie gdy czytam komentarze i maila, które się u mnie pojawiają (wiem, moim błędem było, że nie napisałem o nim wcześniej, ale skoro teraz odświeżyłem artykuł, to i znalazłem okazję, oraz zdjęcie, do którego się w końcu dogrzebałem w swoim archiwum). Narzępik jest nieco większy niż strzyżaki i może osiągać od 6 do 8 mm. Jego ciało jest znacznie mniej spłaszczone, zwłaszcza jego tułów, o którym mogę nawet powiedzieć, że jest lekko wypukły. Kolejna różnica to jego ubarwienie, które jest bardziej kolorowe niż u strzyżaków. Na jego ciemnobrązowej głowie i tułowiu znajduje się bowiem kilka żółtawych plamek.


Jest jeszcze jedna różnica. W przeciwieństwie do strzyżaków, narzępik nigdy nie gubi swoich skrzydeł. Jakby tego było mało, jest wytrwałym lotnikiem i wyjątkowo agresywnym, także w stosunku do ludzi. Tutaj nie mam żadnych wątpliwości, że potrafi kąsać także ludzi, choć tak jak w przypadku strzyżaków, jego głównym celem są większe zwierzęta, zarówno leśne, jak i gospodarcze (konie, bydło). Sam miałem z nim kilka razy do czynienia i choć nigdy mnie nie ukąsił, to przyznam, że nie wspominam zbyt miło spotkań z nim. Jest bowiem nie mniej natrętny co jusznica deszczowa, o której również pisałem na swoim blogu. Kiedy raz się przyczepi do człowieka, to atakuje do momentu aż ukąsi, lub zostanie zabity. Jego ciało ma mocną budowę, dlatego tak jak w przypadku strzyżaków, nie jest wcale łatwo go zgnieść i trzeba się przy tym trochę bardziej postarać. Jeśli jest jakaś pozytywna różnica między nim, a strzyżakami, to taka, że atakuje przeważnie pojedynczo, rzadziej w większych grupach. Pojawia się głównie na obrzeżach lasów oraz w pobliżu pastwisk. Aktywny od maja do października.



www.interia.pl

17 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page